Nie jadłam kiedyś mięsa
przez pół roku, z przyczyn czysto ideologicznych. Myśl, że
zwierzęta żyją w opłakanych warunkach a potem giną, żebym mogła
ich szczątki położyć na swoim talerzu wydawała mi się zbyt
obciążająca. Wytrzymałam pół roku, ale ponieważ nie miałam
wówczas pojęcia o zbilansowanej diecie, brak mięsa zastępowałam
węglowodanami i mój organizm zaczął odmawiać współpracy. W
czasie sesji wyruszyłam do pobliskiego barku, gdyż chęć zjedzenia
mięsa stała się tak przemożna, że nie potrafiłam dłużej jej
się oprzeć. Z brzuchem pełnym śledzi i galarety z nóżek
zaczęłam chłonąć wiedzę, która wcześniej nijak nie chciała
wniknąć do moich wygłodniałych neuronów.
Podziwiam wegetarian i
rozważam ponowną próbę wejścia na tę ścieżkę. Powstrzymuje
mnie myśl o konieczności wykarmienia mocno nieletniego jeszcze
potomstwa, które jest ewidentnie mięsożerne.
Wielokrotnie rozważałam rolę
człowieka w łańcuchu pokarmowych oraz tę rolę bardziej wzniosłą
– duchowego rodzica reszty stworzenia. Rozpatrywałam argumenty za
i przeciw, i wszystkie wydają się być rozsądne.
O ochronie życia zwierząt i próbie
uchronienia ich przed niepotrzebnym cierpieniem nie trzeba chyba
nikogo przekonywać ale czy to poświęcenie jednego życia dla
drugiego nie stanowi jednak istoty egzystencji? Natknęłam się
kiedyś na taki fragment:
"Wszystkie zwierzęta zabijają
żeby żyć, a my jesteśmy zwierzętami. Lew zabija pawiana, pawian
zabija tłuste pasikoniki. Słoń rozszarpuje żywe drzewa, wyrywając
ich cenne korzenie z ziemi, którą kochają. Cień głodnej antylopy
przytrafia się zaskoczonej trawie. A my nawet gdybyśmy nie mieli
mięsa czy trawy do jedzenia, gotując wodę zabijamy niewidoczne
stworzenia, które chciałyby nas w tym uprzedzić. Śmierć czegoś
żywego jest ceną za nasze przeżycie, którą raz po raz płacimy.
Nie mamy wyboru. Każde życie na ziemi rodzi się z tą uroczystą
obietnicą, której jako jedynej musi dotrzymać." ("Biblia
Jadowitego Drzewa" Barbara Kingsolver)
No właśnie, co z
mikroorganizmami, które niszczymy przygotowując posiłki? Z tymi,
które nieopatrznie depczemy na swojej drodze? Z natrętną muchą,
której unicestwieniu prawie nikt nie może się oprzeć? Miliardami
bakterii, które traktujemy antybiotykami? Czy te stworzenia nie
zasługują na to, by żyć? Czy nie są czyimiś rodzicami, dziećmi,
bliskimi? Skąd wiemy, że nie tworzą swoich społeczności,
bliskich więzi? Że ich wzajemne relacje są mniej cenne niż nasze?
Że ich cierpienie jest mniejsze, mniej dojmujące niż cierpienie
ssaków? Że ich świadomość tak bardzo różni się od świadomości
świni, królującej dzisiaj na naszych talerzach?
Wow. Do tej pory nie myślałam w tym kontekście o tych wszystkich mikroorganizmach i innych ustrojstwach, ale wydaje mi się, że pod koniec już trochę za bardzo rozciągnęłaś teorię tego, że wszyscy jemy wszystkich a przy okazji każdy ma prawo do życia... Jakby nie patrząc, warunki życia wszędzie są zbliżone do tych z dżungli (czasem to dżungla miejska, ale nadal dżungla). Dlatego, pisząc brutalnie, przetrwają najsilniejsi. A może i najsprytniejsi? Bo skoro wykańczamy bakterie zanim one wykończą nas, to przecież jesteśmy sprytni.
OdpowiedzUsuńOsobiście kiedyś miałam fazę, że nie jadłam ryb.Również z powodów ideologicznych. Wszystko się skończyło po paru miesiącach, kiedy rodzice przestali akceptować moją odmowę, bo w końcu ryba ma w sobie tyle wartości odżywczych, że niemal grzech jej nie jeść ;-)
Jeżeli planujesz przestawić całą rodzinę na wegetarianizm, to czeka Cię nie lada wyzwanie... Bo najważniejsze oprócz dobrze zbilansowanej diety jest chęć jedzenia tak a nie inaczej. A jak ktoś tego "nie czuje", to daremny Twój trud.
Pozdrawiam ;-)
Kiedy po głębszej analizie to rzeczywiście tak wygląda, że "wszyscy jemy (tudzież niszczymy) wszystkich a przy okazji każdy ma prawo do życia".
OdpowiedzUsuńNajmłodsze pokolenie faktycznie "nie czuje" moich zapędów dietetyczno-ideologicznych i nie wiem, czy cokolwiek wyszłoby z tych ambitnych zamierzeń.
Ale porozważać trochę mechanizmy rządzące światem nie zaszkodzi...:)
Oczywiście, że nie zaszkodzi! Ja też lubię sobie na takie tematy podyskutować - jak widać wyżej ;-)
UsuńZ tym że rośliny odczuwają ból i cierpią to przesada ludzkości. To że mają jakieś tam fale które daje się wychwycić naukowcom nie powinno stawiać nas w roli morderców roślin. Powód jest oczywisty: Gdy Adam i Ewa byli w raju i jeszcze nie zgrzeszyli odżywiali się owocami, więc te by musiały cierpieć a jak wiemy nie było wtedy grzechu oraz cierpienia, stąd prosty wniosek że teraz też tego nie ma u roślin.
OdpowiedzUsuńTo że rośliny wysyłają fale, jest dowodem na to jak Bóg jest potężny że nawet w roślinach potrafi stworzyć coś takiego. I wierzę że dlatego stworzył owe rzekome fale w roślinach byśmy wierzyli w Stwórcę a nie teorię ewolucji.
Propo mikroorganizmów na skórze to samo. Mogły powstać dopiero gdy powstał grzech, a jeśli istniały wcześniej to nie mogły umierać bo nie było grzechu, a skoro go nie było to znaczy że owe mikroorganizmy na skórze człowieka nie mają żadnych uczuć, bólu itp. są jak roboty które zachowują się i wyglądają jak żywe.
Hmm... bardzo ciekawa koncepcja. Kto wie, może i racja. Na pewno wygodnie widzieć to zagadnienie w takim świetle, moralne rozterki blakną:)
OdpowiedzUsuń