W
zgiełku i chaosie pędzimy na oślep zaliczając kolejne dni.
Odliczamy upływający czas, dzieląc go na godziny, tygodnie,
miesiące. Oby do wieczora, weekendu, urlopu, wakacji, do dorosłości
dzieci, żeby usamodzielniły się i nie trzeba się było o nie
martwić... I nadchodzi ten wyczekiwany, upragniony moment a potem
mija i... trzeba wyznaczać następny cel. Bo przecież gdy będziemy
mieli tyle a tyle lat czy osiągniemy to czy tamto, to będziemy już
w końcu szczęśliwi i spełnieni. Tylko, dlaczego jednak nie
jesteśmy? Dlaczego przekraczamy ten wyznaczony punkt na linii czasu
i nie odczuwamy zmiany wewnątrz, w swojej duszy? Tęsknota
zostaje... I poczucie, że nadal coś jest przed nami, że czeka na
odkrycie, że nadałoby to wreszcie sens, wyciszyło w sercu
"jaskółczy niepokój". Co to takiego?
Może
to przeczucie, a czasem nawet pewność, że świat fizyczny to nie
wszystko? Że jest on iluzją, daną nam po to, byśmy mogli ćwiczyć
ujarzmianie swoich zmysłów i pragnień?
Może
to podświadoma pewność, że nie jesteśmy mali i bezbronni? Że
stanowimy nierozerwalną część potęgi, która powołała nasz
Wszechświat do życia? Że mamy wpływ na to, jak to nasze ziemskie
życie się toczy?
Może
czas pojąć, że nie jesteśmy tu po to, żeby zdyszani dobiec do
celu, zaliczyć pewien etap, ale po to, by wędrować, dostrzegać,
pojmować, radować się, poczuć swoją moc?
Dokąd
zmierzamy?
Każdy
z nas swoją własną drogą zmierza do Boga. Każda z tych dróg
jest inna. Ale mają one jeden wspólny mianownik- otwarcie na
drugiego człowieka w głębokim przeświadczeniu, że jesteśmy
razem z nim nierozerwalną częścią większej całości. Świadomość
tego faktu jest potężną mocą, która rozświetla nam drogę ku
Światłości i wyłania z mroku ścieżkę...
Szukając
odpowiedzi czytujemy Biblię, Bhagavad gitę, sutry, Koran, Torę,
zaginione ewangelie czy teksty z Qumran. Każda z tych ksiąg
budowała odmienną religię. Jest to o tyle absurdalne, że tylko
połączone razem, jako uzupełniające się źródła wiedzy tworzą
spójną wizję świata. Idea wyłaniająca się z tej wizji jest
prosta: "Każde ludzkie szczęście jest stopniem do pogłębiania
Boskiej miłości".
Zatem jesteśmy tu po to, by rozpoznać w ziemskim życiu tymczasowy
przystanek na drodze ku Jedności. Czyli zostaliśmy powołani do
szczęścia:)
Podoba mi się puenta tego tekstu. Naprawdę! Jeżeli moim życiowym celem jest bycie szczęśliwą, to ja już jestem szczęśliwa, że niczego więcej nie muszę szukać ;-)
OdpowiedzUsuńPS. A jak tam idzie opowiadanie?
Do takiego wniosku kiedyś doszłam, że tak naprawdę właśnie po to urodziliśmy się - żebyśmy byli tutaj, na tej cudnej planecie szczęśliwi. Trzeba tylko uświadomić sobie, że to czy tak będzie, czy nie, zależy od nas:)
UsuńOpowiadanie zakończone, ale ponieważ zapadła decyzja wydania go drukiem nie bardzo mogę zamieszczać kolejne rozdziały na blogu. Może jeszcze chociaż połowę 6 rozdziału...;)
Będzie druk?! Wow! Jestem pod szczerym wrażeniem. Gratuluję! I w takim razie w pełni rozumiem i już nie nagabuję ;-)
UsuńTrudny tekst... Czyli, gonimy za szczęściem ale nie potrafimy go złapać? Dlatego, że nie rozumiemy co by nas mogło uszczęśliwić w pełni?
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Iga
No właśnie, chyba mniej więcej o to chodzi, o zrozumienie co jest najważniejsze, czyli co nas uszczęśliwia. Wydaje mi się, że jest to świadomość tego, że świat materialny nie jest jedynym, że możemy sięgnąć dalej... i tam odkryć kim naprawdę jesteśmy.
UsuńPozdrawiam Cię, Igo:)
Każdy z nas ma pełne prawo do szczęścia, wręcz jest to naszym powołaniem. Często gubimy się na ścieżce, która do niego prowadzi, skupiamy się nie na tym co mogłoby dać nam radość, albo po prostu go nie zauważamy. Szkoda
OdpowiedzUsuńTak, mam wrażenie,że szukamy ciągle czegoś większego, bardziej spektakularnego, omijamy przy tym istotne drobiazgi:)
OdpowiedzUsuń